Wszystkie teksty na tej stronie są fikcją. Traktuj je wyłącznie jako formę rozrywki, niezależnie od tego, jak bardzo mogą wydawać się wiarygodne. Żaden tekst nie powstał w celach obrażania osób i uczuć, a z zamiarem testowania kreatywności AI.

Zapiski Służącej z Wieczernika

Przygotowania do powrotu apostołów i ich niezwykła przemiana

Dzień pierwszy

Jestem tylko służącą, kobietą o dłoniach zniszczonych pracą, której imienia nikt nie zapamięta w burzliwych dziejach tych czasów. Nazywam się Miriam, córka Ezry. Od pięciu lat służę w domu Marka i jego matki, szanowanej wdowy jerozolimskiej. To w ich domu, w tej wielkiej sali na piętrze, którą nazywają Wieczernikiem, działy się rzeczy, których nie potrafię pojąć, lecz które muszę zapisać, by nie utonęły w morzu zapomnienia.

Nigdy nie miałam zamiaru prowadzić zapisków. Umiejętność pisania jest rzadkością wśród kobiet mojego stanu, lecz mój ojciec, przed śmiercią handlarz tkanin, nauczył mnie liter i cyfr, bym mogła pomagać mu w interesach. Teraz używam tej sztuki, by utrwalić to, co widziały moje oczy i słyszały uszy. Bo jeśli nie ja, to kto opowie o codzienności tych dni, gdy wielkie sprawy działy się w zaciszu naszego domu?

Wszystko zaczęło się czterdzieści dni po tym okropnym święcie Paschy, gdy ukrzyżowali Nauczyciela z Galilei. Jego uczniowie, przerażeni i rozbici, znaleźli schronienie w naszym domu. Najpierw bali się nawet wychodzić na ulice, zamykali drzwi na wszystkie rygle i zasuwali okiennice. Potem, po kilku dniach, zaczęli szeptać między sobą coś nieprawdopodobnego — że widzieli Go żywego. Że zmartwychwstał, jak zapowiadał.

Nie wiem, co o tym myśleć. Widziałam ich twarze, gdy wracali z tych rzekomych spotkań — rozjaśnione, pełne niedowierzania i jakiejś dziwnej radości. Ale nigdy nie pozwolili mi uczestniczyć w tych spotkaniach. Ja tylko sprzątałam po nich, przynosiłam wodę i chleb, dbałam, by zawsze mieli oliwę do lamp.

Dziś jednak coś się zmieniło. Moja pani powiedziała mi, że uczniowie wyruszyli na górę Oliwną za Nauczycielem, który — jak twierdzą — uniósł się do nieba na ich oczach. A teraz mają wrócić. I trzeba przygotować Wieczernik na ich powrót.

Sprzątałam więc salę przez cały dzień. Zmiotłam kurz z podłogi, przewietrzyłam poduszki do siedzenia, zawiesiłam świeże zasłony. Przygotowałam dzban z wodą i misę do obmycia nóg. Zadbałam o świeży chleb i oliwki.

A teraz czekam. Słońce zachodzi nad Jerozolimą. Za chwilę wrócą.

Dzień drugi

Wrócili wczoraj wieczorem, cisi, lecz inni niż zwykle. Nie było w nich dawnego lęku czy przygnębienia. W ich oczach dostrzegłam blask, jakiego nigdy wcześniej nie widziałam. Usiedli w kręgu w Wieczerniku, a ja usługiwałam im, przynosząc posiłek.

Szymon Piotr, ten ich przywódca, rybak o silnych dłoniach i gwałtownym usposobieniu, dziś wydawał się spokojny i skupiony. Andrzej, jego brat, siedział obok z zamyślonym obliczem. Jan, najmłodszy z nich, którego Nauczyciel szczególnie miłował, szeptał coś do swojego brata Jakuba. Byli tam też: drugi Jakub, syn Alfeusza, Filip o bystrym spojrzeniu, wątpiący Tomasz, Bartłomiej o dostojnej postawie, Mateusz, który niegdyś był celnikiem, Tadeusz o łagodnym obliczu i Szymon Gorliwy, dawny zelota. Jedenastu ich tylko zostało, bo ten dwunasty, Judasz z Kariotu, odebrał sobie życie po zdradzie.

Ale byli tam także inni — Maria, matka Nauczyciela, o twarzy naznaczonej cierpieniem, lecz pełnej dostojeństwa; Maria Magdalena, kobieta o płomiennych włosach i spojrzeniu, które widziało więcej niż inni; Joanna, żona Chuzy; Salome; i kilka innych kobiet, których imion nie pamiętam. W sumie około dwudziestu osób zebrało się w tej sali.

Słyszałam strzępy ich rozmów, gdy krążyłam między nimi z dzbanem wina i talerzami chleba. Mówili o tym, co Nauczyciel nakazał im przed odejściem: że mają pozostać w Jerozolimie, aż zostaną „przyobleczeni mocą z wysoka”. Nie rozumiałam tych słów, ale widziałam, że oni czekają — z nadzieją, z niecierpliwością, ale bez lęku.

Pod wieczór zaczęli się modlić. Nie tak, jak my, Żydzi, zazwyczaj się modlimy — odmawiali psalmy, tak, ale też co chwila któryś z nich wypowiadał imię Nauczyciela: „Jezus”. A kiedy je wymawiali, ich twarze rozjaśniały się, jakby samo to imię miało moc.

Zostali na noc. Rozłożyłam dla nich maty do spania i koce, choć noc była ciepła. Dziwne, ale gdy wychodziłam z Wieczernika, miałam wrażenie, że powietrze w tej sali jest gęste od oczekiwania.

Dzień trzeci

Ranek wstał pogodny. Przyniosłam im chleb, miód, suszone owoce i świeżą wodę na śniadanie. Jedli mało, jakby jedzenie było dla nich sprawą drugorzędną. Znów się modlili, ale teraz dołączyli do nich inni uczniowie, którzy przyszli z miasta — szacuję, że było ich już prawie stu dwudziestu.

Piotr stanął pośród nich i zaczął mówić o konieczności wybrania kogoś na miejsce Judasza. Nigdy wcześniej nie słyszałam, by przemawiał z taką pewnością. Gdzie podział się ten przerażony człowiek, który — jak szeptano — trzy razy wyparł się swego Mistrza w noc pojmania?

„Musi to być ktoś, kto był z nami od początku,” powiedział, „od chrztu Jana aż do dnia, kiedy Jezus został wzięty do nieba, ktoś, kto będzie wraz z nami świadkiem Jego zmartwychwstania.”

Zaproponowali dwóch mężczyzn: Józefa, zwanego Barsabą lub Justusem, oraz Macieja. Modlili się długo, a potem rzucili losy. Los padł na Macieja. Widziałam, jak objęli go z radością, przyjmując do grona Dwunastu.

Gdy sprzątałam po nich wieczorem, znalazłam kawałek pergaminu, na którym ktoś zapisał słowa Nauczyciela: „Weźmiecie moc Ducha Świętego, kiedy zstąpi na was, i będziecie moimi świadkami w Jerozolimie, w całej Judei i Samarii, i aż po krańce ziemi.”

Te słowa nie dawały mi spokoju przez całą noc. Jaką moc obiecał im Nauczyciel? I jak mogliby świadczyć o Nim „aż po krańce ziemi” — ta grupka prostych, niewykształconych ludzi, bojących się wciąż własnego cienia?

Dzień czwarty

Dziś rano moja pani poprosiła mnie, bym zaniosła więcej zapasów do Wieczernika. Uczniowie postanowili pozostać tam razem aż do święta Pięćdziesiątnicy, które przypada za kilka dni. Zapełniłam więc kosze chlebem, suszonymi rybami, oliwą, winem, owocami i orzechami, i z pomocą dwóch innych służących zaniosłam je na górę.

Gdy otworzyłam drzwi Wieczernika, uderzyła mnie atmosfera spokojna, lecz napięta — jak cisza przed burzą. Siedzieli w kręgu, a pośrodku nich Maria, matka Jezusa. Modlili się na zmianę, niektórzy głośno, inni szeptem. Niektórzy płakali, ale nie były to łzy rozpaczy — raczej tęsknoty i oczekiwania.

Jan, ten umiłowany uczeń, podszedł do mnie, gdy układałam zapasy w kącie sali.

„Dziękujemy ci, Miriam,” powiedział cicho. „Twoja służba jest dla nas wielkim wsparciem.”

Zdziwiłam się, że zna moje imię. Zawsze czułam się niewidzialna dla nich, jak cień przemykający pod ścianami.

„To nic takiego, panie,” odpowiedziałam, spuszczając wzrok.

„Nie nazywaj mnie panem,” uśmiechnął się łagodnie. „Nasz jedyny Pan jest teraz w niebie. My jesteśmy tylko Jego sługami, tak jak ty.”

Te słowa poruszyły mnie głęboko. Przypomniałam sobie, jak niegdyś słyszałam, że Nauczyciel mówił swoim uczniom, iż kto chce być największym, niech będzie sługą wszystkich.

„Czy mogę o coś zapytać?” odważyłam się, wbrew wszelkim zasadom stosowności.

Jan skinął głową, zachęcająco.

„Na co czekacie? Co ma się wydarzyć?”

Spojrzał na mnie, a w jego oczach dostrzegłam blask, który mnie przestraszył i zachwycił jednocześnie.

„Na Ducha,” powiedział po prostu. „Jezus obiecał, że ześle nam Ducha Świętego, który nauczy nas wszystkiego i przypomni nam wszystko, co On powiedział. Który da nam moc do głoszenia Dobrej Nowiny.”

„Kiedy?”

„Nie wiemy dokładnie. Powiedział, żebyśmy czekali w Jerozolimie. Więc czekamy.”

Skinęłam głową, choć niewiele rozumiałam. Gdy wychodziłam, usłyszałam, jak zaczynają śpiewać psalm. Ich głosy, męskie i kobiece, splatały się w harmonijną całość, która wypełniła salę i zdawała się unosić ku niebu przez otwarty świetlik w dachu.

Dzień piąty

Zaczyna się święto Szawuot, Pięćdziesiątnica. Jerozolima wypełniła się pielgrzymami ze wszystkich stron świata. Na ulicach słychać różne języki: aramejski, grecki, łacina, dialekty ze wschodu i zachodu. Wielka rzesza ludzi przybyła, by świętować dar Tory, jaki Mojżesz otrzymał od Boga na górze Synaj.

Uczniowie nadal trwają w Wieczerniku. Gdy zaniosłam im dziś posiłek, zauważyłam, że są coraz bardziej skupieni, jakby przeczuwali, że coś się zbliża. Maria, matka Jezusa, ma twarz promienną, spokojną. Siedzi pośród nich jak królowa, choć ubrana jest skromnie jak każda wdowa z ludu.

Piotr poprosił mnie, bym przyniosła więcej oleju do lamp. „Chcemy, by paliły się przez całą noc,” powiedział. Jego oczy błyszczały gorączkowo, jakby trawiła go wewnętrzna gorączka.

Gdy wróciłam z dzbanami pełnymi oliwy, zastałam ich śpiewających. Melodia była prosta, lecz przejmująca — powtarzali hebrajskie słowo „Maranatha”, co znaczy „Przyjdź, Panie”. Niektórzy unieśli ręce ku górze, inni kołysali się w rytm pieśni, jeszcze inni klęczeli z pochylonymi głowami.

Napełniłam lampy oliwą i zapaliłam knoty. Złociste światło rozlało się po sali, oświetlając ich twarze — uduchowione, napięte w oczekiwaniu, lecz też pełne pokoju.

Gdy wychodziłam, Maria Magdalena chwyciła mnie za rękę.

„Zostań z nami, jeśli możesz,” powiedziała cicho.

Zamarłam. Nigdy wcześniej nie zaproszono mnie, bym dołączyła do ich modlitw.

„Ale ja… ja jestem tylko służącą,” wyjąkałam.

„W Królestwie, które głosił Jezus, nie ma już pana ani sługi, Żyda ani Greka, mężczyzny ani kobiety,” odparła z uśmiechem. „Wszyscy jesteśmy jedno w Nim.”

Wiedziałam, że powinnam wrócić na dół, do kuchni, do moich codziennych obowiązków. Ale coś w jej spojrzeniu, w atmosferze tej sali, w melodii ich pieśni przemawiało do głębi mojej duszy.

„Zostanę,” powiedziałam, siadając nieśmiało na skraju ich kręgu.

I tak minął wieczór — na modlitwie, śpiewie i opowieściach o Nauczycielu. Słuchałam, jak wspominali Jego słowa, Jego cuda, Jego miłość do wszystkich, nawet tych, którymi inni gardzili. A wokół nas płonęły lampy, które napełniłam oliwą, rzucając ciepłe światło na nasze twarze i długie cienie na ściany.

Dzień szósty

Nie spałam tej nocy. Zostałam z nimi w Wieczerniku, wbrew wszelkim zasadom i zwyczajom. Moja pani byłaby zgorszona, gdyby wiedziała, że jej służąca spędza noc w towarzystwie mężczyzn, zamiast w izbie dla służby. Ale tego wieczoru takie sprawy wydawały się nieistotne.

Modlili się na zmianę przez całą noc. Gdy jedni drzemali, inni czuwali. Opowiadali sobie historie o Nauczycielu — jak uciszył burzę na jeziorze, jak rozmnożył chleb, jak wskrzesił Łazarza z martwych. Maria, Jego matka, słuchała w milczeniu, czasem tylko dodając jakiś szczegół z Jego dzieciństwa.

O świcie poczułam się zmęczona i głodna. Wstałam cicho, by zejść do kuchni i przynieść im śniadanie. Gdy otwierałam drzwi, Tomasz, ten, który — jak mówiono — wątpił w zmartwychwstanie, dopóki nie włożył palca w rany Jezusa, zatrzymał mnie gestem.

„Zostań,” powiedział. „Czuję, że dziś się to stanie.”

„Co się stanie?” zapytałam, lecz on tylko pokręcił głową, nie potrafiąc tego wyrazić słowami.

Usiadłam więc z powrotem. Słońce wschodziło nad Jerozolimą, jego promienie wpadały przez okna Wieczernika, oświetlając twarze zgromadzonych. Był pierwszy dzień tygodnia, dzień po szabacie, który chrześcijanie później zaczęli nazywać „dniem Pańskim”.

I wtedy to się stało.

Najpierw usłyszeliśmy dźwięk — jak szum gwałtownego wiatru. Choć na zewnątrz panowała cisza, w sali zerwał się wicher, który rozwiał włosy kobiet i szaty mężczyzn. Przestraszyłam się, myśląc, że to burza, ale niebo za oknami było czyste i błękitne.

Potem zobaczyłam ogień. Nie taki, który trawi drewno czy oliwę, lecz jakby płomienie, które rozdzieliły się i spoczęły po jednym na każdym z obecnych — na Piotrze, na Janie, na Marii, na wszystkich uczniach. I na mnie także, czułam to ciepło na swojej głowie, nie parzące, lecz przenikające całe ciało, rozświetlające umysł.

A potem zaczęli mówić językami, których nigdy wcześniej nie słyszeli ani nie uczyli się ich. Ja sama, ku swemu zdumieniu, odkryłam, że potrafię mówić w języku, którego nie znałam — brzmiał jak egipski, którego czasem używali kupcy przybywający do Jerozolimy.

Zerwaliśmy się na nogi, nie wiedząc, co się dzieje. Niektórzy śmiali się, inni płakali, jeszcze inni tańczyli. Piotr, z twarzą promieniejącą jakby od wewnętrznego światła, wyciągnął ręce ku górze i zawołał: „To jest to! To obietnica Ojca! To Duch Święty!”

I wtedy usłyszeliśmy tumult na ulicy. Ludzie zgromadzili się pod oknami Wieczernika, przyciągnięci niezwykłym hałasem. Słyszeliśmy ich głosy, pytające w różnych językach: „Co to? Co się dzieje?”

Piotr ruszył ku drzwiom, a za nim pozostali apostołowie. Wyszli na zewnątrz, na taras przed Wieczernikiem, gdzie zebrał się już spory tłum — Żydzi z diaspory, pielgrzymi na święto Pięćdziesiątnicy z Rzymu, Krety, Arabii, Mezopotamii, Egiptu, Azji Mniejszej i wielu innych krain.

A oni, ku mojemu zdumieniu, zaczęli przemawiać do tego tłumu, każdy w innym języku. I co jeszcze dziwniejsze — ludzie w tłumie rozumieli ich, każdy w swoim własnym języku! Widziałam zdumienie na twarzach pielgrzymów, którzy pytali się nawzajem: „Czy ci wszyscy, którzy przemawiają, nie są Galilejczykami? Jak to możliwe, że słyszymy ich mówiących w naszych własnych językach o wielkich dziełach Bożych?”

Niektórzy jednak szydzili, mówiąc: „Upili się młodym winem!”

Wtedy Piotr wystąpił naprzód. Jego głos, zwykle szorstki jak przystało na rybaka, teraz brzmiał czysto i donośnie, docierając do najdalszych zakątków dziedzińca:

„Mieszkańcy Jerozolimy i wszyscy przebywający tu Żydzi! Posłuchajcie uważnie moich słów! Ci ludzie nie są pijani, jak przypuszczacie, jest przecież dopiero trzecia godzina dnia. Jest to natomiast to, co zostało zapowiedziane przez proroka Joela…”

I zaczął im wyjaśniać, cytując Pisma, które znał na pamięć, choć był tylko prostym rybakiem. Mówił o proroctwie Joela o wylaniu Ducha na wszelkie ciało. A potem zaczął mówić o Jezusie z Nazaretu, o Jego cudach, o Jego śmierci, którą oni sami spowodowali, i o Jego zmartwychwstaniu, którego oni, apostołowie, są świadkami.

„Niech więc cały dom Izraela wie z niewzruszoną pewnością, że tego Jezusa, którego wyście ukrzyżowali, uczynił Bóg i Panem, i Mesjaszem!”

Ludzie słuchali w milczeniu, a potem zobaczyłam, jak niektórzy zaczynają płakać, bić się w piersi. Ktoś zawołał: „Cóż mamy czynić, bracia?”

A Piotr odpowiedział: „Nawróćcie się i niech każdy z was ochrzci się w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów waszych, a weźmiecie dar Ducha Świętego!”

I tego dnia wielu uwierzyło i przyjęło chrzest — słyszałam później, że było ich około trzech tysięcy.

A ja stałam w progu Wieczernika, obserwując to wszystko z niedowierzaniem i zachwytem. Bo oto na moich oczach ci prości, wystraszeni ludzie przemienili się w odważnych głosicieli nowego przesłania, które brzmiało jak dobra nowina dla wszystkich, nawet dla takich jak ja — kobiet, służących, zapomnianych przez wielkie wydarzenia historii.

Dzień siódmy

Dziś od świtu panuje w domu zamieszanie. Wieść o wczorajszych wydarzeniach rozeszła się po całej Jerozolimie. Ludzie przychodzą pod nasz dom, pytają o apostołów, chcą się dowiedzieć więcej o Jezusie, o tym nowym „Drodze”, jak niektórzy zaczęli to nazywać.

Apostołowie wychodzą i przemawiają do nich, uczą ich, odpowiadają na pytania. Piotr, Jan i inni mówią z taką pewnością, jakby całe życie byli nauczycielami Tory. A przecież to prości ludzie, rybacy, celnicy, rzemieślnicy. Skąd ta przemiana? Skąd ta wiedza i ta odwaga?

Po południu zobaczyłam coś, co mnie wstrząsnęło. Piotr i Jan szli do świątyni na modlitwę o dziewiątej godzinie. Przy bramie Pięknej leżał człowiek, chromy od urodzenia — znałam go z widzenia, codziennie kładli go tam, aby żebrał od wchodzących do świątyni.

Gdy zobaczył Piotra i Jana, wyciągnął rękę, prosząc o jałmużnę. Piotr spojrzał na niego i powiedział: „Nie mam srebra ani złota, ale co mam, to ci daję: W imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, chodź!”

I wziął go za prawą rękę i podniósł. A on natychmiast podskoczył, stanął na nogach i zaczął chodzić. Wszedł z nimi do świątyni, chodząc, skacząc i wielbiąc Boga.

Ludzie rozpoznali w nim tego żebraka, który zawsze siedział przy bramie Pięknej, i ogarnęło ich zdumienie na widok tego, co się z nim stało. Zbiegli się wokół Piotra i Jana w portyku Salomona, pełni podziwu.

A Piotr znów zaczął przemawiać, wyjaśniając, że to nie ich własna moc czy pobożność sprawiła, że chromy chodzi, ale wiara w imię Jezusa, którego Bóg wskrzesił z martwych, a oni są tego świadkami.

Gdy tak mówił, nadeszli kapłani, dowódca straży świątynnej i saduceusze. Zirytowani tym, że nauczają lud i głoszą zmartwychwstanie umarłych w Jezusie, zatrzymali ich i wtrącili do więzienia do następnego dnia, bo był już wieczór.

Pobiegłam do Wieczernika, by powiadomić pozostałych apostołów. Spodziewałam się zastać ich przerażonych, jak wtedy, gdy aresztowano Jezusa. Ale oni przyjęli wiadomość ze spokojem.

„Módlmy się za nich,” powiedział Jakub, i wszyscy uklękli, wznosząc ręce ku niebu.

Ich modlitwa nie była błaganiem o ratunek, o uwolnienie Piotra i Jana. Była raczej prośbą o odwagę, by nadal głosić słowo Boże z całą śmiałością. I o to, by Bóg nadal potwierdzał ich słowa znakami i cudami dokonywanymi w imię Jezusa.

Gdy wróciłam do kuchni, by przygotować posiłek, zastanawiałam się nad tą przemianą. Ci sami ludzie, którzy jeszcze dwa miesiące temu zamykali się w Wieczerniku ze strachu przed Żydami, teraz szli odważnie do świątyni, w samo centrum władzy religijnej, która skazała ich Mistrza, i głosili Jego zmartwychwstanie.

Coś się w nich zmieniło. Coś — lub ktoś — dał im odwagę, jakiej nigdy wcześniej nie mieli.

Dzień ósmy

Piotr i Jan wrócili! Uwolniono ich po przesłuchaniu przed Sanhedrynem, najwyższą radą żydowską. Opowiadali o tym, siedząc w Wieczerniku, a ja, sprzątając po posiłku, słuchałam z zapartym tchem.

Stanęli przed najwyższym kapłanem Annaszem, przed Kajfaszem, Janem, Aleksandrem i całym rodem arcykapłańskim. Ci sami ludzie, którzy skazali Jezusa na śmierć, teraz pytali Piotra i Jana: „Jaką mocą albo w czyje imię uczyniliście to?”

A Piotr, napełniony Duchem Świętym, odpowiedział im bez cienia strachu:

„Przełożeni ludu i starsi! Jeżeli przesłuchujecie nas dzisiaj w sprawie dobrodziejstwa, dzięki któremu chory człowiek odzyskał zdrowie, to niech będzie wiadomo wam wszystkim i całemu ludowi Izraela, że w imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, którego wy ukrzyżowaliście, a którego Bóg wskrzesił z martwych, dzięki Niemu ten człowiek stanął przed wami zdrowy. On jest kamieniem, odrzuconym przez was budujących, tym, który stał się głowicą węgła. I nie ma w żadnym innym zbawienia, gdyż nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni.”

Słysząc odwagę Piotra i Jana i wiedząc, że są oni ludźmi nieuczonymi i prostymi, członkowie Sanhedrynu dziwili się. Rozpoznawali w nich towarzyszy Jezusa. A ponieważ widzieli też obok nich człowieka uzdrowionego, nie mogli niczego powiedzieć. Nakazali im więc, aby w ogóle nie nauczali w imię Jezusa.

Ale Piotr i Jan odpowiedzieli: „Rozsądźcie, czy słuszne jest w oczach Bożych bardziej słuchać was niż Boga? Bo my nie możemy nie mówić tego, cośmy widzieli i słyszeli.”

Oni zaś ponownie im zagrozili, a nie znajdując żadnej podstawy do kary, wypuścili ich ze względu na lud, bo wszyscy wielbili Boga za to, co się stało.

Gdy Piotr skończył opowiadać, zapadła cisza. A potem wszyscy jednym głosem zaczęli wychwalać Boga. Ich modlitwa była tak żarliwa, że wydawało mi się, iż mury Wieczernika drżą.

Pod wieczór do Wieczernika przyszli ludzie, niosąc chorych i cierpiących. Apostołowie modlili się nad nimi, kładli na nich ręce, a wielu odchodziło uzdrowionych. Niektórzy przynosili pieniądze i kładli je u stóp apostołów, by rozdzielili je między potrzebujących.

Gdy ostatni goście odeszli, a ja sprzątałam salę, podszedł do mnie Piotr.

„Miriam,” powiedział cicho, „widziałem, jak przysłuchujesz się naszym rozmowom. Jak przyglądasz się temu, co robimy. Czy chciałabyś przyjąć chrzest?”

Zamarłam. Ja, prosta służąca, miałabym dołączyć do tej wspólnoty, do tych, którzy chodzili z Jezusem? To wydawało się niemożliwe.

„Ale ja… ja Go nawet nie znałam,” wyszeptałam. „Nie chodziłam za Nim, nie słyszałam Jego nauk, nie widziałam Jego cudów. Jestem tylko służącą.”

Piotr uśmiechnął się łagodnie.

„Jezus nie przyszedł tylko dla uczonych w Piśmie i dostojników. Przyszedł dla wszystkich, zwłaszcza dla takich, którzy czują się mali i zapomniani. Powiedział nam: 'Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie i nie przeszkadzajcie im, do takich bowiem należy królestwo Boże’. A także: 'Jeśli kto chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich’.”

Łzy napłynęły mi do oczu. Nigdy wcześniej nikt tak do mnie nie mówił — z szacunkiem należnym równej sobie osobie.

„Zastanowię się,” odpowiedziałam cicho.

Tej nocy nie mogłam zasnąć. Myślałam o wszystkim, co widziałam w ciągu tych kilku dni — o przemianie apostołów z przestraszonych ludzi w odważnych głosicieli, o uzdrowieniach, o radości tych, którzy uwierzyli, o wspólnocie, jaka tworzyła się wokół nich.

Czy to wszystko było dziełem Boga? Czy ten Jezus, którego ukrzyżowali, naprawdę był Mesjaszem? I czy ja, kobieta z ludu, służąca, mogłabym mieć udział w tej nowej Drodze?

Dzień dziewiąty

Dziś o świcie podjęłam decyzję. Poszłam do Wieczernika, gdzie apostołowie zbierali się na modlitwę przed wyjściem do świątyni.

„Chcę przyjąć chrzest,” powiedziałam do Piotra. „Chcę należeć do tej wspólnoty.”

Jego twarz rozjaśniła się. Podszedł do mnie i położył ręce na mojej głowie.

„Niech Bóg ci błogosławi, Miriam. Twoja wiara uczyniła cię częścią rodziny Jezusa.”

Tego popołudnia, wraz z kilkoma innymi osobami, zostałam zabrana nad sadzawkę Siloe. Tam Piotr zanurzył mnie w wodzie, wypowiadając słowa: „Chrzczę cię w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie twoich grzechów.”

Gdy wynurzyłam się z wody, czułam się… inna. Lżejsza. Jakby ciężar, o którym nawet nie wiedziałam, że go noszę, został zdjęty z moich ramion. I pełna radości, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczyłam.

Wróciliśmy do Wieczernika, gdzie czekali inni wierzący. Piotr i Jan położyli na nas ręce, modląc się o zstąpienie Ducha Świętego. I znów poczułam to ciepło, ten płomień, który nie pali, ale oczyszcza i oświeca.

Wieczorem uczestniczyłam w „łamaniu chleba”, jak nazywali swój wspólny posiłek. Ale to nie był zwykły posiłek. Piotr wziął chleb, pobłogosławił go, połamał i podał wszystkim, mówiąc: „To jest Ciało Jezusa, które za was jest wydane. To czyńcie na moją pamiątkę.”

Potem wziął kielich z winem, znów pobłogosławił i podał, mówiąc: „Ten kielich to Nowe Przymierze we Krwi mojej, która za was będzie wylana.”

I w tej prostej ceremonii, w łamaniu chleba i piciu wina, czułam obecność Tego, którego nigdy nie poznałam za życia. Jakby siedział wśród nas, niewidzialny, ale rzeczywisty.

Po posiłku słuchałam, jak apostołowie opowiadali o Jezusie — o Jego narodzinach w Betlejem, o Jego dzieciństwie w Nazarecie, o latach Jego publicznej działalności, gdy chodził po Galilei i Judei, nauczając i uzdrawiając. Słuchałam o Jego aresztowaniu, procesie, ukrzyżowaniu. I o poranku trzeciego dnia, gdy kobiety znalazły pusty grób, a On ukazał się najpierw Marii Magdalenie, potem apostołom, a później ponad pięciuset braciom równocześnie.

Z każdą historią obraz Jezusa stawał się w moim umyśle coraz wyraźniejszy. Zaczynałam rozumieć, kim był i dlaczego ci prości ludzie byli gotowi oddać za Niego życie.

Dzień dziesiąty

W naszym domu zaczyna brakować miejsca. Coraz więcej ludzi przychodzi, by słuchać apostołów, by uczestniczyć w łamaniu chleba, by wspólnie się modlić. Niektórzy przychodzą z daleka i potrzebują noclegu.

Moja pani, matka Marka, otworzyła swój dom dla wszystkich. „To już nie jest tylko nasz dom,” powiedziała mi dziś rano. „To dom wspólnoty.”

Spędzam dni na gotowaniu, sprzątaniu, praniu szat, przygotowywaniu miejsca do spania dla gości. Ale nie czuję się już tylko służącą. Ci, którym usługuję, traktują mnie jak siostrę, z szacunkiem i miłością, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczyłam.

Dziś rano, gdy niosłam wodę z cysterny, zatrzymał mnie na dziedzińcu Tomasz. Tak, ten sam, który wątpił w zmartwychwstanie Jezusa, dopóki nie zobaczył Go na własne oczy.

„Miriam,” powiedział, „widziałem, jak ciężko pracujesz dla nas wszystkich. Pozwól, że ci pomogę.”

I zanim zdążyłam zaprotestować, wziął ode mnie ciężkie wiadra i zaniósł je do kuchni. Apostoł, jeden z Dwunastu, niósł wodę dla służącej! To było nie do pomyślenia w świecie, jaki znałam.

Ale to nie koniec cudów tego dnia.

Po południu przyszli do nas saduceusze z eskortą strażników świątynnych. Zażądali, by widzieć się z apostołami. Piotr i Jan wyszli do nich, spokojni i pełni godności.

„Zabraniano wam nauczać w to imię,” powiedział jeden z saduceuszy, kapłan o wyniosłej twarzy. „A wy napełniliście Jerozolimę swoją nauką i chcecie ściągnąć na nas krew tego człowieka!”

Piotr, nie okazując ani śladu strachu, odpowiedział: „Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi. Bóg naszych ojców wskrzesił Jezusa, którego wyście zabili, zawiesiwszy na drzewie. Jego to Bóg wywyższył swoją prawicą jako Władcę i Zbawiciela, aby dać Izraelowi nawrócenie i odpuszczenie grzechów. A my jesteśmy świadkami tych spraw, razem z Duchem Świętym, którego Bóg udzielił tym, którzy są Mu posłuszni.”

Saduceusze wpadli w gniew i chcieli ich zabić. Ale wtedy wstał w Sanhedrynie pewien faryzeusz, imieniem Gamaliel, uczony w Prawie i poważany przez cały lud. Nakazał na chwilę usunąć apostołów i przemówił do Rady:

„Zastanówcie się dobrze, co chcecie uczynić z tymi ludźmi. Bo niedawno wystąpił Teodas, podając się za kogoś niezwykłego. Przyłączyło się do niego około czterystu mężczyzn, lecz on został zabity, a wszyscy jego zwolennicy rozproszyli się i ślad po nich zaginął. Potem podczas spisu ludności wystąpił Judasz Galilejczyk i pociągnął lud za sobą. Zginął jednak i on, a wszyscy jego zwolennicy rozproszyli się. Dlatego radzę wam teraz: odstąpcie od tych ludzi i puśćcie ich! Jeżeli bowiem od ludzi pochodzi ta myśl czy sprawa, rozpadnie się, a jeżeli rzeczywiście od Boga pochodzi, nie potraficie ich zniszczyć i może się okazać, że walczycie z Bogiem.”

Sanhedryn przychylił się do jego rady. Przywołali apostołów, kazali ich ubiczować, zabronili im przemawiać w imię Jezusa i zwolnili.

Oni zaś odchodzili sprzed Sanhedrynu i cieszyli się, że stali się godni cierpieć dla imienia Jezusa. Nie przestawali też co dzień nauczać w świątyni i po domach i głosić Dobrą Nowinę o Jezusie Chrystusie.

Gdy wrócili, zabandażowałam ich rany po biczowaniu. Tomasz miał rozdartą skórę na plecach, Jan krwawił z ramienia, Piotr miał siniaki na całym ciele. Ale na ich twarzach nie widziałam gniewu ani strachu — tylko spokój i jakąś dziwną radość.

„Jak możecie się cieszyć?” zapytałam, gdy obmywałam rany Jana. „Przecież was pobili, upokorzyli.”

Jan spojrzał na mnie łagodnie. „Jezus powiedział: 'Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was, i gdy mówią kłamliwie wszystko złe na was z mego powodu. Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie.'”

I wtedy zrozumiałam coś jeszcze — ta ich przemiana nie polegała tylko na zdobyciu odwagi czy pewności siebie. Oni naprawdę uwierzyli w to, co głosili. Uwierzyli, że śmierć nie jest końcem, że jest życie wieczne, że Jezus na nich czeka. I to dawało im siłę, by znosić prześladowania z radością.

Dzień jedenasty

Dziś wydarzyło się coś strasznego, co wstrząsnęło całą naszą wspólnotą.

Od pewnego czasu apostołowie mieli tyle obowiązków — nauczania, uzdrawiania, przewodzenia modlitwom — że nie mogli zajmować się codziennymi sprawami, takimi jak rozdzielanie jałmużny i opieka nad wdowami. Wybrali więc siedmiu mężczyzn pełnych Ducha i mądrości, by zajęli się tymi sprawami. Byli to: Szczepan, Filip, Prochor, Nikanor, Tymon, Parmenas i Mikołaj.

Apostołowie modlili się nad nimi i włożyli na nich ręce, ustanawiając ich diakonami, czyli „sługami”. Szczepan, pełen łaski i mocy, czynił wielkie znaki i cuda wśród ludu. Zaczął też nauczać z taką mądrością, że nikt nie mógł sprostać jego argumentom.

To rozwścieczyło niektórych Żydów z synagogi Libertynów, Cyrenejczyków i Aleksandryjczyków oraz tych, którzy pochodzili z Cylicji i Azji. Zaczęli dyskutować ze Szczepanem, ale nie mogli sprostać mądrości i Duchowi, z którego natchnienia przemawiał.

Podstawili więc ludzi, którzy zeznali fałszywie: „Słyszeliśmy, jak wypowiadał bluźnierstwa przeciwko Mojżeszowi i Bogu.”

Podburzyli lud, starszych i uczonych w Piśmie, a gdy go schwytali, przyprowadzili przed Sanhedryn. Tam fałszywi świadkowie zeznawali: „Ten człowiek nie przestaje mówić przeciwko temu świętemu miejscu i przeciwko Prawu. Bo słyszeliśmy, jak mówił, że Jezus Nazarejczyk zburzy to miejsce i zmieni zwyczaje, które przekazał nam Mojżesz.”

A wszyscy, którzy zasiadali w Sanhedrynie, przyglądali się mu uważnie i zobaczyli twarz Szczepana podobną do twarzy anioła.

Arcykapłan zapytał: „Czy to prawda?”

A Szczepan wygłosił długą mowę, przypominając historię Izraela od Abrahama po Salomona. Mówił o tym, jak nasi przodkowie często odrzucali wysłanników Boga — Józefa, Mojżesza, proroków. A na koniec powiedział:

„Ludzie twardego karku i opornych serc i uszu! Wy zawsze sprzeciwiacie się Duchowi Świętemu. Jak ojcowie wasi, tak i wy! Którego z proroków nie prześladowali wasi ojcowie? Pozabijali nawet tych, którzy przepowiadali przyjście Sprawiedliwego. A wyście zdradzili Go teraz i zamordowali. Wy, którzy otrzymaliście Prawo za pośrednictwem aniołów, ale nie przestrzegaliście go.”

Gdy to usłyszeli, zawrzały ich serca gniewem, a oni zgrzytali zębami na niego. A on, pełen Ducha Świętego, patrzył w niebo i ujrzał chwałę Bożą i Jezusa, stojącego po prawicy Boga. I rzekł: „Widzę niebo otwarte i Syna Człowieczego, stojącego po prawicy Boga.”

A oni podnieśli wielki krzyk, zatkali sobie uszy i rzucili się na niego wszyscy razem. Wyrzucili go za miasto i ukamienowali. A świadkowie złożyli swe szaty u stóp młodzieńca, zwanego Szawłem.

Gdy go kamienowali, Szczepan modlił się tymi słowy: „Panie Jezu, przyjmij ducha mego!” Upadł na kolana i zawołał głośno: „Panie, nie licz im tego grzechu!” Po tych słowach skonał.

Wiadomość o śmierci Szczepana dotarła do nas późnym popołudniem. Przyniosła ją jedna z kobiet, która była świadkiem jego ukamienowania. Maria, matka Marka, rozpłakała się. Jan i Piotr modlili się długo, klęcząc. A potem poszli z kilkoma mężczyznami, by zabrać ciało Szczepana i godnie je pochować.

Wieczorem apostołowie zebrali się w Wieczerniku, by łamać chleb. Atmosfera była ciężka, pełna smutku, ale i determinacji. Modlili się za duszę Szczepana, pierwszego męczennika ich wspólnoty. A potem Piotr powiedział:

„Jezus nas ostrzegał: 'Jeżeli Mnie prześladowali, to i was będą prześladować.’ Nie bójmy się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójmy się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle.”

I nagle zrozumiałam, że ta historia, która rozpoczęła się w Wieczerniku, będzie miała wiele takich rozdziałów — pełnych zarówno triumfów, jak i cierpienia. Że apostołowie, przemienieni przez Ducha, będą głosić swoją wiarę aż po krańce ziemi, nawet jeśli przyjdzie im za to zapłacić najwyższą cenę.

Dzień dwunasty

Śmierć Szczepana zapoczątkowała wielkie prześladowanie w Jerozolimie. Szczególnie zaangażowany w nie jest ten młody faryzeusz, Szaweł, który był świadkiem kamienowania. Wchodzi do domów, wywleka mężczyzn i kobiety i wtrąca do więzienia każdego, kto przyznaje się do wiary w Jezusa.

Wiele osób ucieka z miasta. Apostołowie jednak zostają w Jerozolimie, mimo niebezpieczeństwa. Nasz dom stał się jeszcze ważniejszym miejscem spotkań, gdyż teraz muszą się ukrywać.

Dziś rano przyszły do nas wiadomości od Filipa, jednego z siedmiu diakonów, który uciekł do Samarii. Zaczął tam głosić Chrystusa i wielu Samarytan uwierzyło. Filip dokonuje też znaków — wypędza duchy nieczyste i uzdrawia paralityków oraz chromych. W mieście panuje wielka radość.

Gdy apostołowie usłyszeli, że Samaria przyjęła słowo Boże, wysłali tam Piotra i Jana. Oni przyszli i modlili się za nich, aby mogli otrzymać Ducha Świętego. Bo na żadnego z nich jeszcze nie zstąpił, byli jedynie ochrzczeni w imię Pana Jezusa. Wtedy więc wkładali na nich ręce, a oni otrzymywali Ducha Świętego.

Piotr i Jan wrócili dziś wieczorem, radośni mimo niebezpieczeństwa podróży. Opowiadali o nawróceniu Samarytan, których my, Żydzi, zawsze uważaliśmy za nieczystych, za wrogów. A teraz stali się braćmi i siostrami w Chrystusie.

„Jezus zburzył mur wrogości,” powiedział Jan, „i z dwóch rodzajów ludzi stworzył w sobie jednego nowego człowieka, wprowadzając pokój.”

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o tym, jak ta nowa wiara rozprzestrzenia się mimo prześladowań, a może właśnie dzięki nim. Ci, którzy uciekli z Jerozolimy, zanieśli Dobrą Nowinę do innych miast i wsi. I wszędzie znajdują ludzi gotowych słuchać, wierzyć, przyjmować chrzest.

To jak pożar, który nie da się ugasić. Im bardziej próbują go stłumić, tym szerzej się rozprzestrzenia.

I wtedy przypomniałam sobie słowa Gamaliela w Sanhedrynie: „Jeżeli rzeczywiście od Boga pochodzi ta sprawa, nie potraficie jej zniszczyć, i może się okazać, że walczycie z Bogiem.”

Dzień trzynasty

Dziś zdarzyło się coś zaskakującego. Do Wieczernika przyszedł Szaweł.

Gdy go zobaczyłam, serce zamarło mi z przerażenia. Ten sam człowiek, który prześladował naszą wspólnotę, który przyczynił się do śmierci Szczepana, który wtrącał do więzienia wyznawców Jezusa, stał teraz w progu naszego domu.

Ale nie przyszedł nas aresztować. Przyszedł… jako jeden z nas.

Opowiedział nam niezwykłą historię. Był w drodze do Damaszku, mając przy sobie listy od arcykapłana upoważniające go do aresztowania chrześcijan i przyprowadzenia ich w więzach do Jerozolimy. Gdy zbliżał się do miasta, nagle otoczyła go światłość z nieba. Upadł na ziemię i usłyszał głos: „Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?” Zapytał: „Kto jesteś, Panie?” A głos odpowiedział: „Ja jestem Jezus, którego ty prześladujesz. Wstań i wejdź do miasta, tam ci powiedzą, co masz czynić.”

Ludzie, którzy mu towarzyszyli, słyszeli głos, ale nikogo nie widzieli. Szaweł podniósł się z ziemi, a kiedy otworzył oczy, nic nie widział. Wprowadzili go więc za rękę do Damaszku. Przez trzy dni nic nie widział i ani nie jadł, ani nie pił.

W Damaszku był uczeń imieniem Ananiasz. Pan powiedział do niego w widzeniu: „Idź na ulicę Prostą i zapytaj w domu Judy o Szawła z Tarsu. Właśnie się modli.”

Ananiasz odpowiedział: „Panie, słyszałem od wielu o tym człowieku, ile złego wyrządził Twoim świętym w Jerozolimie. I ma on także władzę od arcykapłanów więzić wszystkich, którzy wzywają Twojego imienia.”

Odpowiedział mu Pan: „Idź, bo wybrałem sobie tego człowieka za narzędzie. On zaniesie imię moje do pogan i królów, i synów Izraela. I pokażę mu, jak wiele będzie musiał wycierpieć dla mego imienia.”

Ananiasz poszedł, wszedł do domu, położył na Szawle ręce i powiedział: „Szawle, bracie, Pan Jezus, który ukazał ci się na drodze, którą szedłeś, przysłał mnie, abyś przejrzał i został napełniony Duchem Świętym.”

Natychmiast spadły z jego oczu jakby łuski i odzyskał wzrok, i został ochrzczony. A gdy spożył posiłek, odzyskał siły.

Już wkrótce zaczął głosić w synagogach, że Jezus jest Synem Bożym. Wszyscy, którzy go słuchali, byli zdumieni i mówili: „Czy to nie ten, który w Jerozolimie prześladował wyznawców tego imienia i po to tu przybył, aby ich uwięzić i zaprowadzić do arcykapłanów?”

Ale gdy Żydzi w Damaszku dowiedzieli się, że Szaweł, który przybył, by zwalczać chrześcijan, sam stał się jednym z nich, postanowili go zabić. Strzegli bram miasta we dnie i w nocy, aby go zgładzić. Ale uczniowie wzięli go nocą i spuścili w koszu przez mur.

Gdy przybył do Jerozolimy, próbował przyłączyć się do uczniów, lecz wszyscy bali się go, nie wierząc, że jest uczniem. Dopiero Barnaba przygarnął go i zaprowadził do apostołów. Opowiedział im, jak w drodze Szaweł ujrzał Pana, który przemówił do niego, i z jaką siłą przekonania przemawiał w Damaszku w imię Jezusa.

Apostołowie przyjęli go z ostrożnością, ale też z otwartymi sercami. Widziałam, jak Piotr objął go na powitanie, a Jan podał mu chleb podczas wspólnego posiłku.

Jest w nim żarliwość nawróconego, zapał neofity. Gdy mówi o Jezusie, jego oczy płoną. Ten sam człowiek, który z taką zaciętością prześladował Kościół, teraz z równą zaciętością go broni.

I znów przypomniały mi się słowa Gamaliela: „Jeżeli rzeczywiście od Boga pochodzi, nie potraficie jej zniszczyć…” Czyż może być lepszy dowód boskiego pochodzenia tej nauki niż nawrócenie jej najzacieklejszego wroga?

Dzień czternasty

Minęło już dwa tygodnie od Pięćdziesiątnicy, od dnia, gdy Duch Święty zstąpił na apostołów i przemienił ich w odważnych głosicieli Dobrej Nowiny. I choć widziałam to wszystko na własne oczy, wciąż trudno mi uwierzyć w skalę tej przemiany.

Szczególnie, gdy patrzę na Piotra. Pamiętam go z opowieści innych — przestraszonego, wypierającego się swego Mistrza, ukrywającego się po Jego śmierci. A teraz stoi przed Sanhedrynem bez cienia lęku. Przemawia do tłumów z mocą, która porusza serca. Uzdrawia chorych, wypędza złe duchy. Jest niekwestionowanym przywódcą wspólnoty, której liczebność — jak słyszałam — przekroczyła już pięć tysięcy.

Jan, najmłodszy z apostołów, niegdyś porywczy i ambitny, teraz pełen jest łagodności i głębokiej mądrości. Gdy mówi o miłości Boga, jego słowa przenikają do głębi serca. Widać, że naprawdę pojął istotę nauki Jezusa: „Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali.”

Tomasz, ten wątpiący, który musiał włożyć palce w rany Jezusa, by uwierzyć w Jego zmartwychwstanie, teraz jest gotów oddać życie za tę wiarę. Słyszałam, że planuje udać się z misją aż do Indii.

Jakub, brat Jana, pełen jest żarliwości. Jego modlitwy są tak intensywne, że czasem wydaje się, iż wpada w ekstazę. Nie dba o jedzenie ani o sen, gdy głosi słowo Boże.

Filip ma dar przemawiania do prostych ludzi, tłumaczenia skomplikowanych prawd wiary w sposób zrozumiały dla każdego. To on przyniósł Dobrą Nowinę do Samarii i zdobył wielu nawróconych.

Andrzej, brat Piotra, ma niezwykły dar zjednywania sobie ludzi. Jest cichy, spokojny, lecz jego wiara jest niezachwiana. Mówią, że wybiera się z misją do krain na północy.

Bartłomiej, uczony w Piśmie, potrafi wykazać na podstawie proroctw, że Jezus naprawdę był obiecanym Mesjaszem. Jego argumenty są nie do obalenia nawet dla najbardziej sceptycznych faryzeuszy.

Mateusz, były celnik, spisuje wszystko, co pamięta o słowach i czynach Jezusa. Mówi, że chce zachować te nauki dla przyszłych pokoleń. Czasem widzę go w kącie Wieczernika, pochylonego nad pergaminem, zapisującego starannie każde słowo, które pamięta.

Jakub, syn Alfeusza, Szymon Gorliwy i Tadeusz trzymają się razem, stanowiąc grupę nierozłącznych przyjaciół. Planują wyruszyć na misje razem, by wspierać się nawzajem w trudnościach.

A Szaweł… To najbardziej niezwykła przemiana ze wszystkich. Z prześladowcy stał się apostołem, z wroga — bratem. Jego umysł, wyostrzony latami studiów nad Torą, teraz służy zrozumieniu i wyjaśnianiu nauki Jezusa. Mówi o sobie: „Nie należę do pierwotnych apostołów, jestem jak płód poroniony, ale dzięki łasce Bożej jestem tym, czym jestem.”

I są też kobiety — Maria Magdalena, Joanna, Salome i inne, które chodziły za Jezusem, wspierały Go i apostołów ze swoich dóbr, a teraz nadal stanowią podporę wspólnoty. To one często organizują pomoc dla ubogich, opiekę nad wdowami i sierotami, przygotowują posiłki dla wspólnoty.

Ale najbardziej poruszająca jest obecność Marii, matki Jezusa. Cicha, pełna godności, z twarzą naznaczoną cierpieniem, ale też głębokim pokojem. Każdy szuka jej towarzystwa, jej rady, jej błogosławieństwa. Apostołowie otaczają ją szczególnym szacunkiem, jakby widząc w niej nie tylko matkę swojego Mistrza, ale i swoją duchową matkę.

I wreszcie ja sama — Miriam, służąca z Wieczernika. Nie jestem apostołem, nie głoszę nauki publicznie, nie dokonuję cudów. Ale czuję, że i ja jestem częścią tej historii. Będąc świadkiem tych wydarzeń, spisując te słowa na pergaminie, który ukrywam w skrzyni pod moim posłaniem, staję się strażniczką pamięci.

Bo czuję, że to, co dzieje się na moich oczach, to początek czegoś wielkiego, co rozprzestrzeni się po całym świecie. Że jestem świadkiem narodzin nowej wiary, która przyniesie nadzieję milionom.

Dzień piętnasty

Dziś wczesnym rankiem przybył do Wieczernika posłaniec z wiadomością dla Piotra. Cezarea, miasto na wybrzeżu, gdzie rezyduje rzymski namiestnik, oddalona jest o dwa dni drogi od Jerozolimy. Mieszka tam setnik z kohorty zwanej Italską, imieniem Korneliusz, człowiek pobożny i bojący się Boga wraz z całym swym domem.

Miał on widzenie. Zobaczył anioła Bożego, który przyszedł do niego i powiedział: „Korneliuszu! Bóg wejrzał na twoje modlitwy i jałmużny i wspomniał na ciebie. Wyślij więc ludzi do Jafy i sprowadź niejakiego Szymona, zwanego Piotrem. Zatrzymał się on u garbarza Szymona, który ma dom nad morzem.”

Gdy tylko posłaniec odszedł, Piotr zwołał apostołów na naradę. To było coś niesłychanego — Rzymianin, poganin, prosi o nauczanie! Dotąd apostołowie głosili Dobrą Nowinę tylko Żydom i prozelitom, czyli poganom, którzy przeszli na judaizm. Ale przecież ostatnie słowa Jezusa brzmiały: „Będziecie moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi.” Czy to nie oznaczało, że Ewangelia ma być głoszona wszystkim narodom?

Po długiej dyskusji Piotr zdecydował, że uda się do Cezarei, a towarzyszyć mu będą Jan i Jakub oraz kilku innych braci. Wybrał też mnie, bym im służyła podczas podróży, przygotowywała posiłki i dbała o nocleg.

Wyruszyliśmy jeszcze tego samego dnia. Droga była długa i uciążliwa, zwłaszcza że chcieliśmy uniknąć głównych traktów z obawy przed Żydami, którzy mogli rozpoznać apostołów. Szliśmy więc bocznymi ścieżkami, przez wzgórza i doliny.

Podczas postojów apostołowie rozmawiali o swojej misji. Przypominali sobie słowa Jezusa o jednaniu wszystkich narodów, o Jego spotkaniach z poganami i Samarytanami. Przywołali historię o setnikn z Kafarnaum, którego sługę Jezus uzdrowił, i o którym powiedział: „Zaprawdę, powiadam wam: U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary.”

Ale mimo to czuli niepokój. Przecież Prawo Mojżeszowe zabraniało Żydom wchodzić do domów pogan i zasiadać z nimi do stołu. Jak mogliby głosić Chrystusa, łamiąc przy tym Prawo?

Dotarliśmy do Cezarei pod wieczór następnego dnia. Korneliusz czekał na nas przed swoim domem. Był to mężczyzna w średnim wieku, o twarzy znaczonej bliznami z licznych bitew, ale o łagodnym spojrzeniu. Gdy zobaczył Piotra, padł mu do nóg.

Piotr podniósł go i powiedział: „Wstań, ja też jestem tylko człowiekiem.”

Weszliśmy do domu Korneliusza, gdzie czekali już jego krewni i bliscy przyjaciele, których zwołał. Piotr powiedział do nich:

„Wiecie, że zabronione jest Żydowi przebywać razem z cudzoziemcem lub przychodzić do niego. Lecz Bóg mi pokazał, że nie wolno żadnego człowieka uważać za skażonego lub nieczystego. Dlatego przyszedłem bez sprzeciwu na wezwanie. Zapytuję więc: po co mnie sprowadziliście?”

Korneliusz opowiedział o swoim widzeniu, a potem powiedział: „Dobrze więc się stało, żeś przyszedł. Teraz my wszyscy stoimy przed Bogiem, aby wysłuchać wszystkiego, co Pan tobie polecił.”

Wtedy Piotr przemówił: „Przekonuję się, że Bóg naprawdę nie ma względu na osoby. Ale w każdym narodzie miły jest Mu ten, kto się Go boi i postępuje sprawiedliwie.”

I zaczął im opowiadać o Jezusie — o Jego nauce, cudach, śmierci i zmartwychwstaniu. Mówił z takim przekonaniem, z taką mocą, że widziałam, jak słuchacze wpatrują się w niego z zapartym tchem.

Gdy Piotr jeszcze mówił, zstąpił Duch Święty na wszystkich, którzy słuchali nauki. I zdumieli się wierni pochodzenia żydowskiego, którzy przybyli z Piotrem, że dar Ducha Świętego wylany został także na pogan. Słyszeli bowiem, że mówią językami i wielbią Boga.

Wtedy odezwał się Piotr: „Czy ktoś może odmówić chrztu tym, którzy otrzymali Ducha Świętego tak samo jak my?” I rozkazał ochrzcić ich w imię Jezusa Chrystusa.

Potem prosili go, aby zatrzymał się u nich jeszcze przez kilka dni.

Byłam świadkiem tego wszystkiego, stojąc w kącie sali. I zrozumiałam, że oto na moich oczach spełnia się kolejne proroctwo — że Ewangelia przekracza granice narodów, że Bóg nie ma względu na osoby, że w Jezusie Chrystusie nie ma już Żyda ani Greka, niewolnika ani wolnego, mężczyzny ani kobiety.

Dzień szesnasty

Wróciliśmy dziś do Jerozolimy. Apostołowie, którzy pozostali w mieście, oraz bracia z Judei usłyszeli, że również poganie przyjęli słowo Boże. Gdy Piotr przybył do Jerozolimy, ci, którzy byli pochodzenia żydowskiego, robili mu wyrzuty, mówiąc: „Wszedłeś do ludzi nieobrzezanych i jadłeś z nimi.”

Piotr więc zaczął wyjaśniać im po kolei:

„Byłem w mieście Jafie i podczas modlitwy ujrzałem w zachwyceniu widzenie: jakiś przedmiot, zstępujący z nieba, podobny do wielkiego płótna czterema końcami opuszczanego na ziemię. I przypatrywałem mu się uważnie, a zobaczyłem na nim czworonożne zwierzęta ziemne, dzikie bestie, płazy i ptaki powietrzne. Usłyszałem też głos, który mówił do mnie: 'Zabijaj, Piotrze, i jedz!’ Odpowiedziałem: 'O nie, Panie, bo nigdy nie jadłem nic skażonego lub nieczystego!’ A głos z nieba odezwał się po raz drugi: 'Nie nazywaj nieczystym tego, co Bóg oczyścił’. Powtórzyło się to trzy razy i wszystko zostało wzięte z powrotem do nieba.”

I opowiedział im o wezwaniu do Korneliusza, o zstąpieniu Ducha Świętego na pogan, o ich chrzcie.

„Kiedy zacząłem mówić, Duch Święty zstąpił na nich, tak samo jak na nas na początku. Przypomniałem sobie wtedy słowa Pana: 'Jan chrzcił wodą, wy zaś ochrzczeni będziecie Duchem Świętym’. Jeżeli więc Bóg udzielił im tego samego daru co nam, którzyśmy uwierzyli w Pana Jezusa Chrystusa, to jakżeż ja mogłem sprzeciwiać się Bogu?”

Usłyszawszy to, uspokoili się i wielbili Boga, mówiąc: „A więc i poganom udzielił Bóg nawrócenia, aby żyli.”

Tego wieczoru, gdy usługiwałam im podczas posiłku, czułam, że jestem świadkiem kolejnego przełomu. Ta nowa wiara, która narodziła się wśród Żydów, teraz otwierała się na cały świat. Nie było już „wybranego narodu” — wybranymi byli wszyscy, którzy uwierzyli w Jezusa jako Mesjasza i Syna Bożego.

I pomyślałam, że może to jest odpowiedź na pytanie, które męczyło mnie od lat: dlaczego Bóg pozwolił, by Rzymianie podbili Izrael? Dlaczego dopuścił do rozproszenia Żydów po całym świecie? Może dlatego, by teraz Dobra Nowina mogła szybciej się rozprzestrzeniać, by apostołowie, mówiący po aramejsku i po grecku, mogli głosić ją wszystkim narodom, by ta iskra, która zapłonęła w Wieczerniku, mogła roznieść ogień wiary po całym świecie.

Dzień siedemnasty

Prześladowania nie ustają. Szaweł musiał uciekać z Jerozolimy, bo Żydzi hellenistyczni usiłowali go zabić. Bracia odprowadzili go do Cezarei, a stamtąd wysłali do Tarsu, jego rodzinnego miasta.

A dziś doszła do nas straszna wieść: król Herod Agryppa kazał ściąć mieczem Jakuba, brata Jana.

Gdy usłyszałam, rozpłakałam się. Pamiętam Jakuba — jego żarliwość, jego wiarę, jego odwagę. Był jednym z najbliższych uczniów Jezusa, świadkiem Jego przemienienia na górze. A teraz nie żyje, pierwsza ofiara spośród apostołów.

Herod, widząc, że to spodobało się Żydom, zatrzymał również Piotra. A że były to dni Przaśników, osadził go w więzieniu, gdzie pilnowało go czterech żołnierzy. Zamierzał wydać go ludowi po święcie Paschy.

Gdy Piotr znalazł się w więzieniu, Kościół modlił się gorliwie do Boga za niego. W nocy, gdy Herod miał go wydać, Piotr, skuty podwójnym łańcuchem, spał między dwoma żołnierzami, a strażnicy przed bramą strzegli więzienia.

Wtem zjawił się anioł Pański i światłość zajaśniała w celi. Trąceniem w bok obudził Piotra i powiedział: „Wstań szybko!” Opadły łańcuchy z jego rąk. „Przepasz się i włóż sandały!” — powiedział mu anioł. A gdy to zrobił, rzekł do niego: „Narzuć płaszcz i chodź za mną!”

Wyszedł więc i szedł za nim, ale nie wiedział, czy to, co czyni anioł, jest rzeczywistością; zdawało mu się, że to widzenie. Minęli pierwszą i drugą straż i doszli do żelaznej bramy, prowadzącej do miasta. Ta otwarła się sama przed nimi. Wyszli, przeszli jedną ulicę i natychmiast anioł odszedł od niego.

Wtedy Piotr przyszedł do siebie i rzekł: „Teraz wiem na pewno, że Pan posłał swego anioła i wyrwał mnie z ręki Heroda i z tego wszystkiego, czego oczekiwali Żydzi.”

Po zastanowieniu udał się do domu Marii, matki Jana, zwanego Markiem, gdzie zebrało się wielu na modlitwie. Kiedy zakołatał do drzwi wejściowych, przybiegła posługaczka imieniem Rode i nasłuchiwała. Poznała głos Piotra i z radości nie otworzyła bramy, lecz pobiegła oznajmić, że Piotr stoi przed bramą.

„Bredzisz” — powiedzieli jej. Ona jednak upierała się przy swoim. „To jest jego anioł” — mówili. A Piotr kołatał dalej. Kiedy wreszcie otworzyli, ujrzeli go i zdumieli się.

Uciszył ich ruchem ręki i opowiedział, jak to Pan wyprowadził go z więzienia, i dodał: „Donieście o tym Jakubowi i braciom!” I udał się gdzie indziej.

Z nastaniem dnia powstało niemałe zamieszanie wśród żołnierzy z powodu zniknięcia Piotra. Herod poszukiwał go, a gdy go nie znalazł, przesłuchał strażników i kazał ich ukarać śmiercią. Sam zaś udał się z Judei do Cezarei i tam się zatrzymał.

Apostołowie wciąż gromadzą się w naszym domu, choć teraz jeszcze bardziej ostrożnie, zmieniając godziny spotkań, przychodząc i wychodząc pojedynczo, by nie zwracać uwagi.

Patrzę na ich twarze — zmęczone, lecz pogodne. Nie lękają się śmierci, bo wierzą w zmartwychwstanie. Jakub jest teraz w niebie, z Jezusem — mówią sobie nawzajem, pocieszając się w żałobie.

Piotr wrócił do nauczania, choć teraz jest jeszcze ostrożniejszy. Czasem wychodzi z miasta, głosi w okolicznych wioskach, gdzie nie znają jego twarzy. Jan również podróżuje, niosąc Dobrą Nowinę do miast wzdłuż wybrzeża.

A ja nadal służę im wszystkim, przygotowuję posiłki, podróżuję z nimi, kiedy trzeba, pomagam w opiece nad ubogimi, wdowami i sierotami, które znalazły schronienie w naszej wspólnocie.

Dzisiaj wieczorem, gdy sprzątałam po wieczerzy, Piotr zatrzymał mnie gestem.

„Miriam,” powiedział, „twoja służba jest dla nas wszystkich nieoceniona. Ale zastanawiam się… czy nie chciałabyś robić czegoś więcej?”

Spojrzałam na niego, nie rozumiejąc.

„Umiesz pisać,” kontynuował. „To rzadka umiejętność, zwłaszcza wśród kobiet. A my potrzebujemy, by ktoś spisał to wszystko, co się dzieje — od dnia Pięćdziesiątnicy, przez te wszystkie cuda, nawrócenia, prześladowania. Potrzebujemy kronikarza naszych dziejów.”

Zamarłam. Ja, prosta służąca, miałabym spisać historię początków Kościoła?

„Ale ja… ja nie jestem uczona. Nie znam Pism tak dobrze jak wy. I jestem tylko…”

„Służącą?” dokończył za mnie z uśmiechem. „Właśnie dlatego jesteś idealna. Bo patrzysz na wszystko z boku, widzisz rzeczy, których my możemy nie dostrzegać. I jesteś świadkiem — wiernym, uważnym świadkiem tego, co się dzieje na twoich oczach.”

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. To było tak nieoczekiwane, tak… niemożliwe. A jednak czułam, że ma rację. Że to, co zapisywałam w ukryciu dla siebie, powinno służyć wszystkim.

„Spróbuję,” powiedziałam cicho.

I tak oto ja, Miriam, córka Ezry, służąca z Wieczernika, zostałam kronikarką Kościoła. Spisuję te słowa już nie tylko dla siebie, ale dla was wszystkich, którzy będziecie je czytać w przyszłości — za rok, za dziesięć lat, może za setki lat.

Nie wiem, jak potoczy się ta historia. Nie wiem, czy apostołowie rzeczywiście zaniosą Dobrą Nowinę aż po krańce ziemi, jak zapowiedział Jezus. Nie wiem, czy ta nowa wiara przetrwa prześladowania, czy rozrośnie się, czy przemieni świat.

Ale wiem jedno: byłam świadkiem cudu. Widziałam, jak grupa przestraszonych, prostych ludzi, ukrywających się w Wieczerniku, przemieniła się w odważnych głosicieli prawdy, gotowych cierpieć i umierać za swoją wiarę. Widziałam, jak ich słowa zapalały serca tysięcy, jak ich ręce uzdrawiały chorych, jak ich modlitwy sprowadzały Ducha Świętego.

I nawet jeśli moje imię zostanie zapomniane, nawet jeśli te zapiski zaginą w pomroce dziejów, to prawda, którą świadczą, przetrwa. Bo nie jest to dzieło ludzkich rąk. Jest to dzieło Boga, który wybrał to, co niemocne, aby zawstydzić mocnych, i to, co nie jest szlachetnie urodzone według świata i wzgardzone, i to, co nie jest, wyróżnił Bóg, by to, co jest, unicestwić, tak by się żadne stworzenie nie chełpiło wobec Boga.

Jestem Miriam, służąca z Wieczernika. I to jest moje świadectwo.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Biblia, Dzieje Apostolskie, Nowy Testament. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *