Wszystkie teksty na tej stronie są fikcją. Traktuj je wyłącznie jako formę rozrywki, niezależnie od tego, jak bardzo mogą wydawać się wiarygodne. Żaden tekst nie powstał w celach obrażania osób i uczuć, a z zamiarem testowania kreatywności AI.

Testament Handlarza z Karawany Madianitów

– wspomnienia kupca, który zakupił Józefa

Ja, Adad-nirari, syn Ishme-Dagana, wnuk Mursili z rodu Madianitów, spisuję te słowa w siedemdziesiątym roku mego życia, aby moi synowie i wnukowie poznali historię, która odmieniła losy wielu narodów, a w której przypadło mi odegrać niewielką, lecz istotną rolę.

Przez pięćdziesiąt lat przemierzałem szlaki handlowe od Mezopotamii po Egipt, wymieniając towary, gromadząc bogactwa i zbierając opowieści. Ale jedna historia przewyższa wszystkie inne – historia niewolnika, którego kupiłem za dwadzieścia srebrnych sykli, a który został wybawicielem Egiptu i swego własnego ludu.

Karawana ku przeznaczeniu

To było podczas dwudziestej trzeciej wyprawy handlowej, którą prowadziłem jako zarządca karawany. Byłem już wtedy doświadczonym kupcem, znającym każdą oazę i każdy skrót przez pustynię, każdy dialekt i każdy zwyczaj handlowy na naszym szlaku. Nasza karawana liczyła dwadzieścia dwa wielbłądy, dwanaście osłów i siedemnastu ludzi – handlarzy, poganiaczy i strażników.

Wieźliśmy do Egiptu korzenie, balsam i mirrę – cenne towary dla kapłanów i balsamistów, dla bogatych pań i dostojników faraona. W tamtych czasach Egipt przeżywał okres dobrobytu, a nasze przyprawy i balsamy sprzedawały się po wysokich cenach. To miała być dochodowa wyprawa.

Piątego dnia podróży, gdy przemierzaliśmy ziemie Kanaanu, w okolicy Dotan, dostrzegliśmy grupę pasterzy siedzących przy studni. Nic niezwykłego – okolica była zamieszkana przez półnomadów wypasających swoje stada. Ale coś w ich zachowaniu przykuło moją uwagę. Sprawiali wrażenie podekscytowanych, jakby coś knuli. Gdy zbliżyliśmy się, jeden z nich – wysoki mężczyzna o orlim nosie i przenikliwym spojrzeniu – podniósł rękę w geście powitania.

– Pokój wam, podróżni – powiedział w języku, który zdradzał jego semickie pochodzenie. – Dokąd zmierzacie?

– Do Egiptu – odpowiedziałem. – Wieziemy towary z Gileadu. A kim wy jesteście?

– Jesteśmy synami Jakuba, Hebrajczyka – odparł. – Nazywam się Juda, a to moi bracia.

Policzyłem ich w myślach. Było ich dziewięciu, choć później dowiedziałem się, że w sumie było ich jedenastu, nie licząc jednego, który znajdował się w studni.

– Mamy coś, co może was zainteresować – powiedział Juda po chwili milczenia. – Naszego brata.

Transakcja przy studni

Zdziwiłem się. Czy ten człowiek właśnie oferował mi sprzedaż swojego brata? Byłem kupcem i handlarzem od wielu lat, a handel niewolnikami nie był mi obcy. Ale nawet w tym okrutnym świecie rzadko zdarzało się, by bracia sprzedawali brata.

– Waszego brata? – zapytałem, nie kryjąc zaskoczenia.

– Jest nikczemnym kłamcą i marzycielem – warknął jeden z braci, o ciężkim spojrzeniu i masywnej budowie. – Donosi na nas ojcu i uważa się za lepszego. Nasz ojciec faworyzuje go ponad miarę, dając mu kolorowe szaty i obdarzając przywilejami.

– Ruben, nie powinieneś… – zaczął Juda, ale inny brat mu przerwał.

– Miał sen, że wszyscy pokłonimy się przed nim – powiedział z goryczą. – Że słońce, księżyc i jedenaście gwiazd oddadzą mu pokłon. Jego pycha nie zna granic.

Spojrzałem na nich badawczo. Zazdrość między braćmi nie była niczym nowym, ale ta nienawiść była tak intensywna, że niemal namacalna. Zastanawiałem się, kim jest ten brat, którego tak nienawidzili.

– Gdzie jest teraz? – zapytałem.

Juda wskazał na studnię.

– Wrzuciliśmy go tam. Jest cały i zdrowy, ale nie możemy dłużej znosić jego obecności. Jeśli go kupisz, wszyscy na tym skorzystamy. Ty zyskasz dobrego niewolnika, a my uwolnimy się od ciągłego przypominania o naszych niedostatkach.

Podszedłem do studni i zajrzałem w głąb. Była to raczej cysterna – sucha, bez wody, ale wystarczająco głęboka, by nie można było się z niej wydostać bez pomocy. Na dnie siedział młody człowiek, może siedemnastoletni, o niezwykłej urodzie. Miał delikatne rysy twarzy, przenikliwe oczy i bujne, ciemne włosy. Był ubrany w podartą, ale wciąż rozpoznawalną kolorową szatę. Spojrzał na mnie bez strachu, a w jego wzroku dostrzegłem coś, co mnie zaskoczyło – nie nienawiść czy rozpacz, lecz swego rodzaju godność i… oczekiwanie?

– Jak masz na imię, chłopcze? – zawołałem do niego.

– Józef, syn Jakuba – odpowiedział głosem, który mimo sytuacji był spokojny i melodyjny. – A ty, panie?

Jego uprzejmość w takiej sytuacji była zaskakująca. Większość ludzi wrzuconych do studni przez własnych braci przeklinałaby i błagała o litość.

– Jestem Adad-nirari, zarządca tej karawany – odparłem. – Twoi bracia chcą cię sprzedać. Co ty na to?

Przez chwilę milczał, a potem odpowiedział słowami, które pamiętam do dziś:

– Mój los jest w rękach Boga moich ojców. Jeśli On dopuszcza, by mnie sprzedano, to ma w tym swój cel. Ale wiedz, kupcu, że nie rodzę się niewolnikiem. Jestem synem wolnego człowieka i ukochanym synem mojego ojca.

Ta odpowiedź mnie zaintrygowała. Nie była to reakcja kogoś złamanego, ale kogoś, kto nawet w najciemniejszej godzinie zachowuje wiarę i godność. Poczułem, że ten młodzieniec jest kimś wyjątkowym.

Wróciłem do braci i zacząłem negocjacje. Początkowo żądali trzydziestu sykli srebra – cenę wolnego człowieka – ale ostatecznie stanęło na dwudziestu. To i tak była spora suma za niewolnika, ale instynkt mówił mi, że ten zakup się opłaci.

Gdy dobiliśmy targu, kazałem moim ludziom wyciągnąć Józefa ze studni. Juda osobiście spuścił linę. Gdy Józef stanął na powierzchni, rozejrzał się wokół. Jego oczy były suche – nie płakał, choć jego bracia właśnie go sprzedali.

– Żegnaj, Józefie – powiedział Juda, unikając jego wzroku. – Obyś znalazł lepszy los w Egipcie.

– Nie żegnaj, Judo – odpowiedział Józef cicho. – Do zobaczenia. Bo pewnego dnia znów się spotkamy.

Nie była to groźba, raczej stwierdzenie faktu, wypowiedziane z taką pewnością, że nawet ja, doświadczony kupiec przywykły do pustych obietnic i przechwalania się, poczułem dreszcz przebiegający mi po plecach.

Związaliśmy Józefa, jak każdego niewolnika, choć niezbyt mocno – nie sprawiał wrażenia, jakby zamierzał uciekać. Gdy oddalaliśmy się, zobaczył, jak jeden z braci – najstarszy, jak się później dowiedziałem, zwany Rubenem – wraca do studni z przerażeniem na twarzy. Musiał być nieobecny podczas transakcji. Jego okrzyk rozpaczy poniósł się za nami przez pustynny wiatr.

Podróż przez pustynię

Droga do Egiptu wiodła przez pustynię – kilka dni trudnej podróży, gdzie woda była cenniejsza niż złoto, a upał potrafił zabić nieostrożnego wędrowca. Józef, choć wychowany jako syn bogatego pasterza, okazał się zaskakująco wytrzymały. Nie narzekał na pragnienie ani upał, nie próbował uciekać, nie przeklinał swego losu.

Trzeciego dnia podróży, gdy rozbiliśmy obóz przy małej oazie, postanowiłem porozmawiać z nim dłużej. Był zbyt cenny, by traktować go jak zwykłego niewolnika, a jego zachowanie wzbudziło moją ciekawość.

– Mówisz, że jesteś ukochanym synem swego ojca – zacząłem. – Dlaczego więc twoi bracia tak cię znienawidzili?

Józef spojrzał na mnie tymi swoimi przenikliwymi oczami, które zdawały się widzieć więcej niż zwykły śmiertelnik.

– Mój ojciec Jakub kocha wszystkie swoje dzieci – powiedział. – Ale to prawda, że darzył mnie szczególną miłością, gdyż urodziłem się, gdy był już w podeszłym wieku, a moja matka Rachela była miłością jego życia. Dał mi szatę wielu barw, by wyróżnić mnie spośród braci. To wzbudziło ich zazdrość.

– A sny? Mówili coś o snach.

Na twarzy Józefa pojawił się lekki uśmiech.

– Tak, miałem sny. W jednym z nich snopy zboża moich braci kłaniały się mojemu snopowi. W drugim słońce, księżyc i jedenaście gwiazd oddawały mi pokłon. Opowiedziałem o tych snach rodzinie. Może to było nieroztropne – dodał z nutą samokrytyki. – Ale te sny nie pochodziły ode mnie. Zostały mi zesłane.

– Przez kogo? – spytałem, zaciekawiony.

– Przez Boga moich ojców. Boga Abrahama, Izaaka i Jakuba – odpowiedział z niezachwianą pewnością. – On pokazuje mi przyszłość, choć nie zawsze rozumiem Jego przekaz.

Zaśmiałem się, choć bez złośliwości.

– Jeśli twój Bóg pokazuje ci przyszłość, to czemu nie ostrzegł cię przed braćmi? Czemu nie uchronił cię przed niewolą?

Józef nie zdenerwował się. Odpowiedział z tym samym spokojem:

– Mój Bóg nie zawsze chroni przed cierpieniem. Czasem przeprowadza przez cierpienie ku większemu celowi. Nie znam Jego planów, ale ufam Jego mądrości.

Ta odpowiedź mnie zaskoczyła. Znałem wiele bogów i wiele religii – w końcu przemierzałem krainy, gdzie czczono różne bóstwa. Ale wiara tego chłopca była inna: głęboka, niewzruszona, oparta nie na strachu, lecz na zaufaniu.

– A jakie masz plany teraz? – zapytałem. – Próba ucieczki skończyłaby się śmiercią na pustyni.

– Nie zamierzam uciekać – odpowiedział Józef. – Pójdę tam, gdzie prowadzi mnie mój Bóg, nawet jeśli droga wiedzie przez niewolę w Egipcie. Wierzę, że On ma dla mnie zadanie, którego teraz jeszcze nie rozumiem.

Patrzyłem na niego z niedowierzaniem, ale i z podziwem. Zaledwie nastolatek, sprzedany przez własnych braci, związany i prowadzony jako niewolnik, a mimo to zachowywał spokój i wiarę, której pozazdrościłby niejeden kapłan czy mędrzec.

W tamtej chwili zacząłem zastanawiać się, czy nie popełniłem błędu. Może powinienem uwolnić tego niezwykłego młodzieńca, a nie sprzedawać go w Egipcie? Ale byłem kupcem i handlarzem; moje życie opierało się na transakcjach i zyskach. Szybko odrzuciłem tę myśl i wróciłem do obowiązków zarządcy karawany.

Przybycie do Egiptu

Po siedmiu dniach podróży ujrzeliśmy wreszcie zielone pola Egiptu. Wielka rzeka Nil, dająca życie tej krainie, rozprzestrzeniała swe wody po żyznej glebie, tworząc ostry kontrast z pustynią, którą właśnie przebyliśmy. Przy wjeździe do Egiptu, jak zawsze, zostaliśmy zatrzymani przez strażników faraona, którzy sprawdzali nasze towary i pobierali opłaty.

Józef, choć nigdy wcześniej nie widział Egiptu, nie wydawał się przytłoczony jego majestatem. Obserwował wszystko z zaciekawieniem, ale bez strachu czy nadmiernego podziwu. Gdy przekraczaliśmy granicę, spojrzał na mnie i powiedział:

– Ta ziemia będzie moim domem przez długi czas. Ale nie na zawsze.

Znów poczułem dreszcz na plecach. Skąd ten chłopak wiedział takie rzeczy? Czy rzeczywiście jego Bóg przemawiał do niego przez sny?

Naszym celem było miasto Memfis, jedna z głównych metropolii Egiptu, gdzie rezydowali zamożni kupcy i dostojnicy faraona. Tam sprzedawaliśmy nasze najcenniejsze towary, a także niewolników o wyjątkowych walorach.

Kiedy dotarliśmy na miejsce, rozpocząłem poszukiwania odpowiedniego nabywcy dla Józefa. Nie chciałem sprzedać go byle komu – zasługiwał na dobrego pana, który doceniłby jego inteligencję i zdolności. Poza tym, im lepszego kupca znajdę, tym wyższą cenę uzyskam.

Po kilku dniach poszukiwań trafiłem na Potyfara, przełożonego straży faraona i wpływowego dworzanina. Słyszałem, że poszukuje zdolnych niewolników do swojego gospodarstwa. Gdy przedstawiłem mu Józefa, jego oczy zabłysły z zainteresowaniem.

– Skąd pochodzi ten młodzieniec? – zapytał, oglądając Józefa jak koń na targu.

– To Hebrajczyk z Kanaanu – odpowiedziałem. – Syn zamożnego pasterza, dobrze wychowany i inteligentny. Zna się na zarządzaniu stadem, potrafi czytać znaki nieba i interpretować sny.

Ta ostatnia informacja szczególnie zainteresowała Potyfara. Egipcjanie przywiązywali wielką wagę do snów i ich interpretacji.

– Interpretować sny, powiadasz? – Potyfar podszedł bliżej do Józefa. – Chłopcze, czy potrafisz wytłumaczyć znaczenie snów?

Józef spojrzał mu prosto w oczy, bez cienia strachu czy uniżoności.

– Nie ja interpretuję sny, panie – odpowiedział spokojnie. – To Bóg daje interpretację przez moje usta. Jeśli zechce przemówić, posłuży się mną jako narzędziem.

Potyfar uniósł brwi, zaskoczony taką odpowiedzią, ale nie wydawał się urażony. Wręcz przeciwnie – jego zainteresowanie jeszcze wzrosło.

– Ile chcesz za niego? – zwrócił się do mnie.

Zażądałem czterdziestu srebrnych sykli – podwójnej ceny, którą sam zapłaciłem. Potyfar przez chwilę się targował, ale w końcu zgodził się na trzydzieści pięć. To wciąż był znakomity zysk.

Gdy dobiliśmy targu, Potyfar kazał swoim ludziom zabrać Józefa. Przed odejściem młody Hebrajczyk odwrócił się do mnie.

– Dziękuję, Adad-nirari – powiedział, czym zaskoczył mnie, bo niewolnicy rzadko dziękują swoim handlarzom. – Bóg posłużył się tobą, by doprowadzić mnie tam, gdzie powinienem być. Nasze drogi jeszcze się skrzyżują.

Znów ta pewność, to przekonanie, które sprawiało, że jego słowa brzmiały jak proroctwo. Skinąłem mu głową, nie wiedząc, co odpowiedzieć.

Patrzyłem, jak odchodzi z ludźmi Potyfara – wyprostowany, z godnością, jakby to on był panem, a nie niewolnikiem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak prorocze okażą się jego słowa.

Powroty do Egiptu

W kolejnych latach wielokrotnie wracałem do Egiptu z moimi karawanami. Za każdym razem, gdy byłem w Memfis, starałem się dowiedzieć czegoś o losach Józefa. Początkowo wieści były dobre – szybko awansował w domu Potyfara, zostając jego zarządcą i prawą ręką. Jego umiejętności organizacyjne i uczciwość sprawiły, że dom Potyfara kwitł jak nigdy przedtem.

Ale podczas mojej piątej wizyty, około trzech lat po sprzedaniu Józefa, dowiedziałem się, że został wtrącony do więzienia. Podobno próbował uwieść żonę Potyfara – choć ci, którzy znali Józefa, szeptali, że to ona go uwiodła, a gdy odmówił, oskarżyła go z zemsty. Tak czy inaczej, skończył w królewskim więzieniu, gdzie trzymano ważnych przestępców.

Ta wiadomość mnie zasmuciła. Polubiłem tego niezwykłego młodzieńca podczas naszej krótkiej znajomości i żal mi było, że tak skończył. Pomyślałem, że jego wiara w opiekę swojego Boga okazała się płonna.

Jednak podczas kolejnej wizyty, dwa lata później, usłyszałem zdumiewające wieści. Józef nie tylko wyszedł z więzienia, ale został mianowany zarządcą całego Egiptu, drugim po faraonie człowiekiem w państwie! Podobno zinterpretował sen faraona, przepowiadając siedem lat obfitości, a po nich siedem lat głodu. Faraon, pod wrażeniem jego mądrości, powierzył mu zadanie przygotowania kraju na nadchodzący kryzys.

Z ciekawości udałem się do pałacu, gdzie odbywała się publiczna audiencja. I tam go zobaczyłem – Józefa, niegdyś niewolnika, którego kupiłem za dwadzieścia sykli srebra, a teraz przyodzianego w szaty z najdelikatniejszego lnu, ze złotym łańcuchem na szyi i pierścieniem faraona na palcu. Jechał rydwanem przez ulice miasta, a ludzie padali przed nim na twarz.

Nie rozpoznał mnie w tłumie – minęło już wiele lat, a ja byłem tylko jednym z wielu handlarzy, którzy przewinęli się przez jego życie. Ale ja rozpoznałem w nim tego samego Józefa – mimo przepychu i władzy, jego oczy zachowały tę samą przenikliwość i spokój, które zapamiętałem.

W kolejnych latach, gdy nadszedł głód, tak jak przepowiedział, byłem świadkiem jego mądrych rządów. Stworzył system magazynowania zboża podczas lat obfitości, który teraz ratował Egipt i okoliczne krainy przed śmiercią głodową. Ludzie z dalekich krain przybywali do Egiptu, by kupować ziarno, a Józef sprawiedliwie nim zarządzał.

Spotkanie po latach

Podczas mojej ostatniej wyprawy do Egiptu, będąc już starcem o siwej brodzie, doświadczyłem najbardziej niezwykłego ze wszystkich spotkań z Józefem.

Przybyłem do Memfis z niewielką karawaną, bardziej z sentymentu niż dla zysku. Moi synowie przejęli już większość interesów, a ja chciałem ostatni raz zobaczyć Nil i piramidy, zanim odejdę do krainy przodków.

Pewnego dnia, przechadzając się po targu, zostałem zaczepiony przez egipskiego urzędnika.

– Czy ty jesteś Adad-nirari, kupiec z Madianitów? – zapytał, patrząc na mnie badawczo.

Potwierdziłem, zaskoczony, że ktoś mnie rozpoznaje po tylu latach.

– Pan Egiptu pragnie cię widzieć – oznajmił urzędnik. – Proszę, udaj się za mną.

Zaniepokojony, ale i zaintrygowany, podążyłem za nim do pałacu. Prowadzono mnie długimi korytarzami, aż do prywatnych komnat zarządcy. I tam, po trzydziestu latach od naszego pierwszego spotkania, znów stanąłem twarzą w twarz z Józefem.

Mimo upływu czasu, natychmiast go rozpoznałem. Jego włosy przyprószyła siwizna, ale oczy pozostały te same – bystre, przenikliwe, a jednocześnie łagodne. Ubrany był po egipsku, jak przystało na jego wysoką pozycję, ale gdy przemówił, usłyszałem w jego głosie ten sam spokój, który pamiętałem.

– Adad-nirari – powiedział, uśmiechając się. – Minęło wiele lat. Cieszę się, że mogę cię znów zobaczyć.

– Mój panie – ukłoniłem się głęboko. – Jestem zaszczycony, że mnie pamiętasz.

– Jak mógłbym zapomnieć człowieka, który odegrał tak ważną rolę w moim życiu? – Józef podszedł bliżej. – Gdyby nie ty, nie byłoby mnie tutaj. Byłeś narzędziem w ręku mojego Boga.

Wyprostowałem się, zaskoczony.

– Narzędziem? Ja? Ale przecież sprzedałem cię w niewolę!

Józef skinął głową.

– Tak. I to była część planu, którego ani ty, ani ja nie mogliśmy wtedy pojąć. Widzisz, moi bracia, którzy sprzedali mnie tobie, działali ze złością i zazdrością. Chcieli się mnie pozbyć. Ale mój Bóg obrócił ich zły czyn w dobro. Dzięki temu, że trafiłem do Egiptu, mogłem uratować ten kraj od głodu, a także ocalić moją własną rodzinę.

– Twoją rodzinę? – zapytałem, nie rozumiejąc. – Tych braci, którzy cię sprzedali?

– Tak – odpowiedział z uśmiechem. – Przybyli do Egiptu, szukając zboża podczas głodu. Nie rozpoznali mnie, gdy stanęli przede mną, ale ja ich poznałem. Po wielu próbach i testach ujawniłem im, kim jestem, i wybaczyłem. Teraz mieszkają w Egipcie, wraz z naszym ojcem Jakubem, pod moją opieką.

Byłem zdumiony. Nie tylko jego awans z niewolnika do zarządcy był niezwykły, ale i ta zdolność do wybaczenia tym, którzy wyrządzili mu krzywdę.

– Pamiętam, jak mówiłeś mi podczas naszej podróży, że twój Bóg ma dla ciebie zadanie – powiedziałem cicho. – Wtedy myślałem, że to tylko słowa młodzieńca, który próbuje pocieszyć się w nieszczęściu. Ale miałeś rację.

Józef uśmiechnął się, a w jego oczach dostrzegłem błysk, który pamiętałem z tamtych dawnych dni.

– Mój Bóg zawsze dotrzymuje swoich obietnic, choć czasem prowadzi nas przez ciemne doliny, byśmy mogli dotrzeć do zielonych pastwisk. – Położył dłoń na moim ramieniu. – A teraz, przyjacielu, chcę ci podziękować. I dać ci dar na twoją ostatnią podróż.

Kazał przynieść skrzynię, w której znajdowało się sto srebrnych sykli, woreczek złotego pyłu i zboże najwyższej jakości.

– To nie jest zapłata – powiedział, widząc moje zmieszanie. – To dar. Bo choć nie wiedziałeś o tym, służyłeś planowi mojego Boga. I chcę, byś wiedział, że cenię cię nie jako handlarza, który mnie kupił, ale jako człowieka, który traktował mnie z godnością, gdy inni widzieli we mnie tylko towar.

Przyjąłem dar, zbyt poruszony, by powiedzieć cokolwiek sensownego. Gdy żegnaliśmy się, Józef powiedział jeszcze:

– Powiedz swoim synom i wnukom tę historię. Niech wiedzą, że nawet najciemniejsza noc może prowadzić do jaśniejszego poranka, jeśli tylko zaufamy, że istnieje plan większy niż nasze zrozumienie.

Zakończenie

Teraz, spisując te wspomnienia u schyłku życia, rozumiem lepiej słowa Józefa. Byłem tylko handlarzem – kupowałem, sprzedawałem, zarabiałem. Moje życie było serią transakcji. Ale raz, tylko raz, stałem się częścią czegoś większego.

Kupiłem chłopca za dwadzieścia srebrnych sykli, chłopca o niezwykłych oczach i niezachwianej wierze. I ten zakup zmienił bieg historii – nie tylko tego chłopca, nie tylko jego rodziny, ale całego Egiptu i wszystkich okolicznych krain.

Bóg Józefa, ten niewidzialny Bóg Hebrajczyków, użył mnie jako narzędzia w swoim planie. Nie wiedziałem o tym, nie rozumiałem tego, ale tak się stało.

Nie przyjąłem wiary Józefa – jestem zbyt stary, by zmieniać bogów, którym służyłem przez całe życie. Ale muszę przyznać, że Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba ma moc, której nie pojmuję. Moc, która potrafi przekształcić zło w dobro, niewolę w triumf, zdradę w ocalenie.

I jeśli jest jedna lekcja, którą chciałbym przekazać swoim potomkom, to ta: patrzcie uważnie na ludzi, których spotykacie na swojej drodze. Bo nigdy nie wiecie, czy ten niepozorny niewolnik, ten obcy przybysz, ten wyrzutek, nie jest w rzeczywistości narzędziem jakiegoś większego planu, którego jeszcze nie rozumiecie.

Ja, Adad-nirari, syn Ishme-Dagana, handlarz z karawany Madianitów, byłem świadkiem cudu. Nie takiego, jaki opisują kapłani – z błyskawicami i grzmotami, z rozstępującymi się morzami czy płonącymi krzewami. Ale cudu subtelniejszego i potężniejszego: cudu życia, które na przekór wszelkim przeciwnościom wypełnia swoje przeznaczenie.

I to jest testament, który zostawiam swoim dzieciom i dzieciom ich dzieci.

Niech bogowie strzegą tej opowieści przez wieki.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Stary Testament i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *